Blog zdominowały ostatnio woski i świece zapachowe, ale to nie znaczy, że nie używam już kosmetyków. Używam i zużywam, i dziś nadszedł czas by rozliczyć się z tego, co wykończyłam we wrześniu. Gotowi?
SZAMPON WZMACNIAJĄCY ZE SKRZYPEM POLNYM - szampon z SLES do mocniejszego oczyszczania włosów. Sprawdzał się bardzo dobrze - mocno się pienił, dobrze oczyszczał, nie podrażniał skóry głowy, nie plątał włosów. Miał żelową konsystencję, neutralny ziołowy zapach, wygodną buteleczkę z odpowiedniej wielkości otworem, który zapewniał bezproblemowe dozowanie i prosty skład. Chętnie do niego wrócę, jak gdzieś jeszcze spotkam.
BIOMARE NATURALNE MASŁO SHEA - fantastyczny produkt za niewielkie pieniądze. Świetny skład (masło shea, olej arganowy, witamina e, zapach), wygodne opakowanie, przyjemny subtelny zapach zielonej herbaty i do tego skuteczne działanie. Na pewno jeszcze nie raz trafi do mojej kosmetyczki.
PURITE BALSAM DO UST - o ile wersje w słoiczkach nie przypadły mi do gustu, o tyle ze sztyftem bardzo się polubiłam. Miał bardzo przyjemny, delikatny zapach i ładnie nawilżał usta. Ogromny plus za nieco tępą konsystencję i brak śliskiej warstwy na ustach, dzięki czemu mogłam stosować go bezpośrednio pod kolorowe pomadki nie martwiąc się obniżeniem trwałości koloru. Myślę, że kiedyś jeszcze się spotkamy.
PHENOME PIANKA DO MYCIA TWARZY - bardzo przyjemny produkt do porannego oczyszczania twarzy. Naturalny skład, przyjemny świeży zapach, wydajność i przede wszystkim delikatność, to główne zalety pianki Phenome. Używałam jej z przyjemnością i z pewnością jeszcze do niej wrócę.
BIOAMARE MUSY DO CIAŁA - odkryte zupełnie przez przypadek, całkowicie podbiły moje serce. Wersja malinowa i ciasteczkowa całkowicie kupiły mnie swoim zapachem i używałam ich zamiennie, w zależności od nastroju. Prosty naturalny skład, puszysta konsystencja musu i porządna dawka nawilżenia za mniej niż 20 zł, czynią z musów Bioamare kosmetyki idealne. Pojawią się w denkowych postach jeszcze nie raz.
BATH AND BODY WORKS ŻEL POD PRYSZNIC - nie jestem jakąś wielką fanką żeli BBW (zdecydowanie wolę TBS), ale wersja Sheer Freesia skusiła mnie idealnie odwzorowanym zapachem moich ukochanych kwiatów. Żel pachniał obłędnie i był bardzo przyjemny w użyciu (dobrze się pienił, był wydajny i mimo kontrowersyjnego składu nie podrażniał skóry). No i bardzo ładnie prezentował się w łazience, co też nie jest bez znaczenia :)
REVME KREM DZIEŃ/NOC NR 27 - bardzo przyjemny krem, dobrany specjalnie do potrzeb mojej cery. Miał leciutką konsystencję, przyjemny zapach i świetnie nawilżał skórę, sprawiając, że była miękka i gładka w dotyku. Bardzo się polubiliśmy i nie wykluczam ponownego spotkania.
SYLVECO TYMIANKOWY ŻEL DO TWARZY - minął już rok odkąd zagościł u mnie po raz pierwszy, a ja od tamtej pory kupuję jedną buteleczkę za drugą. To chyba najlepsza rekomendacja. Moja problematyczna skóra bardzo go polubiła i póki tak jest, nie planuję go zmieniać. Nowe opakowanie już w użyciu.
L'OREAL VOLUME MILLION LASHES EXTRA-BLACK - to chyba najładniejsza wizualnie maskara z serii VML, ale niestety nie najlepsza jeśli chodzi o działanie. Sam efekt na rzęsach jest oczywiście bez zarzutu - rzęsy są ładnie podkreślone, nie ma mowy o sklejaniu, czy owadzich nóżkach. Słabym punktem tego tuszu jest... trwałość. Śmiech do łez, deszcz, czy upał to warunki, z którymi sobie po prostu nie radził i zostawiał ciemne obwódki pod oczami. Dla mnie to nie do zaakceptowania, więc powrotu nie będzie. Na szczęście ma braci, którzy spisują się o niebo lepiej :)
SYLVECO POMADKA Z PEELINGIEM - naprawdę nie wiem, jak ja mogłam kiedyś bez niej funkcjonować i dziś nie wyobrażam już sobie nie mieć jej pod ręką. Forma sztyftu jest mega wygodna w użyciu, dzięki czemu łatwiej mi zachować regularność w stosowaniu, a to z kolei przekłada się na efekty w postaci miękkich, gładkich ust, bez suchych skórek. Oczywiście, nowa pomadka już czeka w kosmetyczce.
TISANE SUNTIME - pomadka ochronna z filtrem UV. Za klasycznym balsamem Tisane nie przepadam, ale z tej pomadki byłam zadowolona. Miała bardzo apetyczny słodki zapach, całkiem nieźle nawilżała, nie natłuszczała ust, nie bieliła (a przynajmniej nie zauważyłam), no i przede wszystkim chroniła przed słońcem. Nie wykluczam, że za rok znów się spotkamy.
FACELLE PŁYN DO HIGIENY INTYMNEJ - rozgościł się u mnie na stałe. Używam go nie tylko w tradycyjny sposób, ale też do mycia pędzli i w obu przypadkach sprawdza się rewelacyjnie. Najbardziej lubię wersję aloesową i to po nią sięgam najczęściej. Nowa buteleczka już stoi w łazience.
BIOCHEMIA URODY OLEJEK TAMANU - mój absolutny
musz mieć. Stosuję go na wszelkiego rodzaju problemy skórne, a on doskonale wszystko leczy, dzięki czemu przestałam sięgać po maści z antybiotykami, czy sterydami, które kiedyś były u mnie w niemal stałym użytku. Co ważnie, miałam kiedyś olejek tamanu z innej firmy i... nie sprawdzał się już tak dobrze jak ten z BU. Teraz już nie eksperymentuję, a że zaraz skończy mi się również puder bambusowy, to z pewnością uzupełnię braki i zakupię nową buteleczkę.
PALMER'S KREM DO RĄK Z MASŁEM KAKAOWYM - bardzo fajny krem do torebki. Wygodna, miękka tubka, która dobrze znosi nawet długie użytkowanie, przyjemny, kakaowy zapach i bardzo przyzwoite działanie sprawiają, że krem do rąk Palmer's przewija się co jakiś czas przez moją kosmetyczkę.
KALLOS ALOE - maski bardzo popularne wśród włosomaniaczek, jakiś czas temu w końcu zagościły i u mnie. Szukałam taniego produktu z prostym składem do metody OMO i mycia włosów odżywką, i muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że sprawdzą się tak dobrze. Wersja aloesowa gościła u mnie już dwukrotnie.
BIOVAX LATTE jedna z moich ulubionych masek proteinowych. Po jej użyciu włosy są nawilżone, błyszczące, wygładzone i tak sypkie, że czasem ciężko mi je spiąć :) Uwielbiam ten efekt i regularnie do niej wracam.
I to już wszystkie kosmetyki, które zużyłam w ubiegłym miesiącu. A jak Wam poszło denkowanie we wrześniu?
Pozdrawiam,
Ania